środa, 27 stycznia 2016

EPILOG. Miłość ich połączyła, śmierć nie zdołała rozłączyć.


"Every step I take 
Every move I make 
Every single day, every time I pray 
I'll be missing you 
Thinking of the day 
When you went away 
What a life to take 
What a bond to break 
I'll be missing you"


A gdy myśleli, że najgorszy dzień już minął, los przygotował kolejny scenariusz tragedii.
Charlie spędził noc w szaro-różowym pokoju na końcu korytarza, który nie był już pokojem jego dziewczyny. Był pokojem wspomnień.
Czując jej zapach, widząc jej ubrania, wspólne zdjęcia; czekając na nią, uświadomił sobie, że już nigdy nie poczuje jej ust i nie zobaczy uśmiechu, który nadawał sens jego życiu, że nigdy nie zrealizują wspólnych planów.
Jego życie bez niej nie ma sensu, ona już nie wejdzie roześmiana i nie rzuci się w jego ramiona, by mógł się cieszyć jej obecnością.
Ciało chłopaka znaleźli rano, w pościeli nasiąkniętej krwią. Nie był przygotowany na taką stratę i zrobił jedno nacięcie, wzdłuż żyły, by nikt nie mógł tego zszyć, przywrócić go do życia.
Na szafce nocnej leżała kartka.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie wiem, co mam wam napisać. Mam przeprosić, czy prosić żebyście mi wybaczyli?
Wiem, jedno: nie potrafię wyobrazić sobie świata bez Kate, ja nawet nie chcę go sobie wyobrażać. To Kate była moim światem, a jak mam żyć, gdy mój świat już nie istnieje?
Mieliśmy plany, chcieliśmy być szczęśliwi. Obiecałem jej to i nie mogłem dotrzymać tej obietnicy. Złożyłem jej tyle obietnic, a tak mało z nich dotrzymałem. Sama myśl o tym zabija mnie od środka.
Tyle razy ją zraniłem, a ona mimo wszystko była gotowa w każdej chwili rzucić wszystko i mi pomóc. Tak jak każdemu... Jest wspaniała pod każdym względem.
Mówią, że jak ktoś, kogo kochasz, umiera to cię nie opuszcza, zajmuje specjalne miejsce w twoim sercu, ale ja nie chcę, żeby była w moim sercu, chcę żeby była tu obok, razem ze mną. Nie mogę żyć ze świadomością, że jej tu nie ma.
Nie wyobrażam sobie życia bez niej.
Nie wyobrażam sobie już nigdy nie usłyszeć dźwięku jej śmiechu.
Już nigdy więcej nie poczuć jej delikatnego dotyku na mojej skórze.
Już nigdy więcej nie usłyszeć jej głosu, kiedy mówi o swoich marzeniach, o swoich problemach, o życiu codziennym.
Już nigdy więcej nie otrzeć jej łez.
Wiem, że mnie nie zrozumiecie, chociaż również ją kochaliście.
Jest najważniejszym co miałem i to straciłem. Odebrano mi ją. 

Wytłumaczenie, że taka jest kolej rzeczy mi nie wystarczy. Bo czy koleją rzeczy jest śmierć najbliższej mi osoby?
Nie zniosę tej tęsknoty i cierpienia, to już mnie przerosło.
Robię to by znów ją zobaczyć, by spędzić z nią wieczność. Tam ponoć panuję wieczne szczęście, może uda mi się dotrzymać ostatnią obietnicę...
Nie czujcie się jakbym was zostawiał, bo tak nie jest. Razem z Kate zawsze będziemy przy was. Leondre... każdego dnia będziemy przy tobie, będziemy ci pomagać jak ty nam, gdy tego potrzebowaliśmy. Zawsze z Kate uważaliśmy cię za najlepszego przyjaciela, jakiego można mieć i kiedyś, gdy o tym rozmawialiśmy powiedziała "Tylko nie mów Leondre, będzie zbyt pewny siebie". No to teraz już wiesz, Kate zawsze chciała być taka jak ty: silna, niezależna i za wszelką cenę dążyć do spełnienia swoich marzeń. Byłeś dla niej wzorem, ale nie tylko dla niej. Podziwiam cię za to, że mimo tego wszystkiego przez co przeszedłeś, jesteś tym, kim jesteś. Będziemy twoimi stróżami, podniesiemy cię zanim zdążysz upaść. Chcę i wiem, że Kate również tego by chciała, żebyś był szczęśliwy.
Mamo wiem, że to co zrobię zaboli cię najbardziej, ale inaczej nie potrafię. Wiesz jak bardzo kocham Kate, gdy się rozstaliśmy...chciałem się już poddać, nie dlatego, że jej nie potrzebowałem, po prostu bałem się, że ze mną nie będzie szczęśliwa, a ponad wszystko chciałem jej szczęścia. To ty mi mówiłaś, że mam się wziąć w garść i walczyć jak mężczyzna.
Nauczyłaś mnie, że życie to ciągła walka, którą muszę wygrać ja. Nie czuję się przegrany ani poddany. Osiągnąłem wszystko co chciałem: mam wspaniałych przyjaciół, rodzinę i miłość... Chociaż nie dostałem tyle czasu ile chciałem to jestem szczęśliwy.
Jesteś takim pakietem dwa w jednym, ojciec i matka. I muszę przyznać, że to najlepszy pakiet, który dostałem od życia. Dałaś mi miłość i nauczyłaś życia. Jestem wdzięczny za wszystko co dla mnie zrobiłaś.
Brook, moja mała księżniczka... Jest za mała by to wszystko zrozumieć. W swoim czasie dowie się wszystkiego.
Mamo przekaż jej wszystkie wartości, które wpajałaś mi od małego. Wiem, że Brook wyrośnie na wspaniałą kobietę i poradzi sobie beze mnie.
I wiem, że takie pożegnanie to świństwo, mam nadzieję, że zrozumiecie mnie chociaż w małym stopniu. Nie chcę być pamiętany jakoś samobójca, chcę żebyście mnie pamiętali takiego jaki byłem.
Życie bez Kate nie jest dla mnie życiem.
Kocham was wszystkich.
Charlie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tydzień później odbył się pogrzeb. Ich ciała zostały skremowane, zostali pochowani ze swoimi sercami- wisiorkami, które zawsze nosili na piersi, a na nagrobkach zostały wyryte, na żądanie ich matek, małe napisy "Queen" i "King".
Na cmentarz przyszło mnóstwo ludzi: przyleciała rodzina Kate z Polski, Alex z Francji i wszyscy, którzy ich znali i kochali. Wylały się morze łez i wiązanki kondolencji, które i tak nic nie znaczą.
Gdy wszyscy się rozeszli został tylko brunet, który stracił dwie najbliższe mu osoby. Usiadł na przeciw nagrobków i myślał o wszystkim co dzięki nim osiągnął.
Zawdzięcza im tak dużo...Postanowił wypełnić ich ostatnią prośbę: Być szczęśliwym.
-Jak tam Leondre?- podeszli do niego Rush, Cameron i Alex. Usiedli po jego obu stronach.
Mimo, że żaden z nich nigdy nie lubił Alexa, wszyscy wspierali Devriesa, który najmocniej przeżył stratę. To smutne, ale dopiero śmierć bliskiej osoby, zjednoczyła ich.
-Myślę...- odpowiedział po chwili.-Jesteście wierzący?- spojrzał na każdego z osobna.
-Coś tam musi być...- stwierdził zamyślony Cameron.
-Może to głupie, ale ponoć, gdy ktoś popełnia samobójstwo.- każdemu z nich zakręciła się łza w oku.-Nie trafia do Nieba, bo grzech nie został mu wybaczony...
-Myślisz o tym, że nie będą razem w Niebie?- podsumował Rush.
-Tak...
-Oj stary, nie znasz Kate? Ona wyciągnie Charliego nawet z piekła.- zaśmiał się Alex, szturchnął ramieniem Leo i zaraził pozytywną energią każdego. Wszyscy mimo łez które kręciły się im w oczach, zaśmiali się.
______________________________________________________
Cholera... Nie wiem od czego zacząć.
Może zacznę od tego, że przepraszam... Przepraszam jeżeli was rozczarowałam zakończeniem. Wszystko wyszło tak spontanicznie. Wstała rano, zabrałam się za pisanie i gdy zobaczyłam tą pięćdziesiątkę oznaczającą liczbę rozdziałów, stwierdziłam, że to czas na koniec.
Napisała 50 rozdziałów... Przecież to opowiadanie nie mogło się ciągnąć w nieskończoność. Wiem, że chcieliście pięknego zakończenia, z podpisem " I żyli długo i szczęśliwie". No niestety jest tak, a nie inaczej. Życie to nie bajka, a chciałam żeby moje opowiadanie było życiowe. Żeby miało jakiś sens.
Każdego dnia borykasz się z problemami, czasem większymi, czasem mniejszymi, ale przecież nie możesz się poddać. Musisz podnieść się po każdej porażce i pokazać światu, że jesteś silni i,  że to ty piszesz scenariusz swojego życia.
Jeżeli znajdą się tacy, którzy będą rzucać ci kłody pod nogi, a znajdą się na pewno,  weź tą kołdrą i pierdolnij go w łeb. Nikt nie ma prawa niszczyć ci życia, nie ma prawa cię gnębić, poniżać i wyśmiewać. Należy ci się szacunek, jak każdemu człowiekowi.
Po każdej porażce podnieś się z uśmiechem na twarzy i powiedz "No dalej życie. Już nic mnie nie złamie". Jak to mówią:" każda porażka ukształtowała mój charakter."
Myślisz, że tyle razy dostałeś od życia w dupę, ale tak na prawdę, gdyby nie to, byłbyś zupełnie inną osobą. Dzięki temu wszystkiemu co cię spotkało jesteś sobą. Nie daj się zmienić...
Ludzie potrafią być okrutni... Nie traktujemy tego tak :"oni są, ja też będę ". Nie zniżaj się do ich poziomu. Bądź dobrym i życzliwym człowiekiem, pomagaj innym, wyjdzie ci to na lepsze. Będziesz czuł się lepiej a inni to prędzej, czy później to docenią.

Życie jest za krótkie, żeby przejmować się wszystkim, siedzieć całymi dniami w domu i płakać nad tym jakie nasze życie jest beznadziejne. Tracisz najpiękniejszy czas w swoim życiu, bo sam sobie wmawiasz, że nie dasz rady i nic nie ma sensu. Ma sens, tylko musisz go znaleźć.
Żyje się raz... Musisz żyć tak, byś potem tego nie żałował, cieszyć się z najmniejszej rzeczy i żyć jakby jutra miało nie być.
Nikt za ciebie życia nie przeżyje więc weź się w garść i podbijaj świat.

Chciałabym podziękować wszystkim, którzy mnie wspierali. Pisali, komentowali i czytali. Każde wyświetlenie było dla mnie ogromną motywacją. To wspaniałe uczycie, wiedząc, że to co piszesz jest doceniane i...podoba się. Nigdy bym nie pomyślała, że tyle osób będzie czytało moje "wypociny", a co dopiero, że ktoś będzie czekał na każdy rozdział.
Czytając komentarze mam zawsze łzy w oczach. Niby taka mała rzecz a cieszy i wzrusza.
Noi przyznam się, że wczoraj nie wytrzymałam i się popłakałam... Dostałam tyle wiadomości, z podziękowaniami, pisałyście, że mój blog dużo dla was znaczy, że trudno wam się pogodzić z końcem,... noi nie wytrzymałam. Siedziałam i łzy szczęścia lały się strumieniami. To było niesamowite uczucie, nigdy jeszcze nikt mnie tak nie docenił i podniósł na duchu.
Przez tego bloga poznałam też mnóstwo wspaniałych osób. Mimo, że prawie się nie znamy, mogę liczyć na ich pomoc i wsparcie, z resztą, z wzajemnością. Zawsze możecie na mnie liczyć. :)
Ten blog był dla mnie nowym doświadczeniem i  wspaniałym przeżyciem.
Mimo, że dostałam 2648 komentarzy, wiadomości, że mnie nienawidzicie, nie wspomnę już o tych wszystkich groźbach to ja WAS KOCHAM.
Bardzo dużo wam zawdzięczam i dziękuję za wsparcie, motywację, inspiracje, rozmowy, komentarze, wyświetlenia. DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKO!<3

Mam plan założenia nowego bloga i nadzieję, że jak już powstanie zajrzyjcie na kolejne wytwory mojej wyobraźni.
Jeszcze raz dziękuję <3
Oh jestem beznadziejna w pisaniu takich rzeczy...ale liczą się chęci, nie?

Bądźmy szczęśliwi.
Kocham
-Kate xx

Ps. Możecie mi napisać, co wam się podobało w moim blogu, a co ewentualnie mogłabym w przyszłości poprawić. Bardzo chętnie poczytam :) a jeżeli macie jakieś pytania czy coś piszecie albo na fb albo w komentarzu, postaram się odpisać :)

wtorek, 26 stycznia 2016

50.


Jakieś 10 minut słuchałam jaka to z nas słodka para, blablabla.
Ktoś musiał iść do apteki. Stwierdziłam, że to i tak niedaleko, więc z Leo możemy iść.
Ubrałam się ciepło i owinęłam szalikiem tak, że było widać tylko moje oczy i nos.
-Idziemy?
-Ty nie masz szalika?- zapytała Pani Victoria. Mama wyciągnęła jakiś czarny szalik i owinęła nim mojego przyjaciela.
Szliśmy ciemną ulicą wygłupiając się i śmiejąc z byle powodu. Brunet trzymał mnie pod ramię kiwając się z prawej na lewą.
*LEO*
Fajnie mieć przyjaciela tak samo pojebanego jak ty. Nawet choroba jest zabawna.
Przechodziliśmy przez pasy. Usłyszałem pisk opon i poczułem mocne odepchnięcie. Upadłem jakieś trzy metry dalej.
Nie wiedziałem co się dzieje, wszyscy krzyczeli. Podniosłem się i starałem zrozumieć sytuację. Ludzie krzyczeli i zrobiło się duże zamieszanie. Kilka metrów ode mnie zauważyłem kraciasty szalik Kate, leżała na ulicy.
-Kate!- podbiegłem i klęknąłem kładąc jej głowę na swoje kolana. Miała zamknięte oczy.-Niech ktoś zadzwoni na pogotowie! Niech ktoś zadzwoni! Kate otwórz oczy! Słyszysz! Kate błagam otwórz oczy!- krzyczałem, a po moich policzkach lały się strumienie łez. Miała całą twarz w zadrapaniach, a jej porwane ubrania były we krwi.-Kate, proszę nie zostawiaj mnie...Ja nie poradzę sobie! Rozumiesz?! Musisz być przy mnie! Kate błagam!- wybuchłem głośnym płaczem. Nachyliłem się nad nią, położyłem czoło na jej policzku.-Kata proszę....Musisz dać radę Otwórz oczy! Kate kocham cię, nie poradzę sobie bez ciebie! Błagam...- gdy przestałem czuć jej oddech, szybko się odsunąłem. Rozpiąłem jej płaszcz. Cały się trząsłem, a łzy zamazywały cały obraz przed moimi oczami.
Próbowałem ją reanimować. Uciskałem klatkę i robiłem oddechy, ale ten cholerny oddech nie wracał. Płakałem i ciągle krzyczałem.
-Kate otwórz oczy! Proszę cię! Potrzebuję cię! Charlie cię potrzebuję! Twoja mama cię potrzebuję! Błagam otwórz te oczy. -Robiłem co mogłem, ale to nic nie dało. Kate nie oddychała. Po kilku minutach ktoś mnie odciągnął. Krzyczałem, płakałem, żeby mnie zostawił, musiałem ją ratować.
-Spokojnie jestem ratownikiem, musimy jej pomóc.- gdy to usłyszałem usiadłem na mokrym betonie i chowając twarz w kola zacząłem głośno płakać. Po chwili podeszli do mnie ratownicy, zaczęli pytać czy wszystko w porządku, czy odniosłem jakieś obrażenia itd. Nie odpowiadałem nic. Wstałem, widziałem jak wnoszą moją Kate do karetki.
-Muszę z nią jechać!- chciałem podbiec do niej, ale jeden z ratowników mnie trzymał i nie mogłem nic zrobić.
-Nie możesz z nią jechać, zabierają ją do szpitala.
-Ale ja muszę!
-Pojedziesz drugą karetką.
Zaciągnęli mnie siłą do pojazdu, zaczęli mnie badać, wypytywać. Nie byłem w stanie nic powiedzieć, płakałem i błagałem, żeby ktoś powiedział, że ona żyje, że wszystko jest w porządku. Nie usłyszałem nic.
Starałem się racjonalnie myśleć. Wyjąłem telefon i zadzwoniłem do mamy.
-Tak?- zapytała swoim miłym głosem.
-Mamo, był wypadek.- mówiłem drżącym głosem.-Kate....Mamo przyjedźcie do szpitala...-zaniosłem się płaczem.
-Leo spokojnie, nic nie rozumiem, co się stało?
-Mamo przyjedźcie szybko do szpitala.- rozłączyłem się.
W szpitalu chcieli mnie wziąć na jakieś badania, nie rozumieli, że ze mną wszystko w porządku i, że krew na moich ubraniach była....nie była moja. Ciągle mówili, że muszą mnie zbadać.
-Gdzie jest Kate?!
Było straszne zamieszanie, w końcu zauważyłem lekarza, który biegł w głąb korytarza. Wiedziałem, że biegnie do mojej Kate. Wyrwałem się ratownikom i pobiegłem za nim. Wbiegł do sali. Ciągle wycierałem łzy, przez które nic nie widziałem.
Zatrzymałem się. Widziałem Kate, leżącą bezwładnie. Próbowali ją reanimować, ale to nic nie dawało. Oparłem czoło o szybę i nie mogłem nic zrobić. Patrzyłem jak moja przyjaciółka...umiera.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Już planowaliśmy święta, miało być cudownie, miałam zobaczyć Oliwke i Camerona. Mój pierwszy przyjaciel...Mój brat, który od dzieciństwa wytrzymywał ze mną, aż do teraz. Nigdy mnie nie zostawił, nigdy mnie nie wyśmiał za moje chore zmartwienia. Tak jak Rush, zawsze przy mnie byli.
To zabawne, poznałam ich w dwóch różnych krajach, a są tacy sami: traktują mnie ją młodszą siostrę, którą trzeba chronić przed całym światem, obaj "nienawidzą" Charliego i obaj są uważani za "chłopaków bez uczuć". To jest wielkie kłamstwo. Nie troszczą się tylko o swoją dupę. Dbają o swoich przyjaciół, mając wszystkich innych w dupie, a to jest wielka różnica.
Jeżeli już tak pomyśle, to faktycznie narzekam na słaby kontakt z Cameronem, ale jak przyjdzie co do czego to mogę zadzwonić do niego o 3 w nocy, a on i tak mnie wysłucha.
Z resztą tak jak Alex. W szkole jest nudno bez niego i brakuje mi jego aroganckiego uśmieszku, ale rady daje tak samo dobre, jak wtedy, gdy tu mieszkał. Tak jak obiecał; nęka mnie telefonami, nawet 3 razy dziennie i wypytuje o wszystko.
Uczy się, a brat załatwił mu pracę informatyka, teraz straszy mnie zhakowaniem mojego komputera.
Cholernie mi go brakuje.
Nie wiem dokładnie czego...jego obecności.
Pokazał mi świat z zupełnie innej strony. Nauczył się cieszyć z chwili i żyć jakby jutra już nie było.
Szkoda, że tylko ja znam takiego Alexa.
Charlie nadal jest zły o częste rozmowy z nim. To urocze, że jest zazdrosny...ale i tak nie chcę go tym denerwować, chodź tak bardzo uwielbiam jego rumieńce, gdy się złości.
Nasz związek dużo przeszedł, ale chyba dlatego, wiem, że to nie jest gówniarskie zauroczenie, tylko prawdziwa miłość. Tak, odważnie mogę powiedzieć, że to miłość.
Szukałam momentu, w którym poczułam coś do Charliego.
Od kiedy Devries mi go przedstawił, wydawało mi się, że jego życie jest idealne: jest przystojny, mimo młodego wieku osiągnął karierę, pewny siebie...same zalety, żadnych wad i zmartwień. Wydawał się być perfekcyjny. Za to go nienawidziłam.
Po feralnej imprezie, gdy skacowanego ewakuowaliśmy go do mojego domu, zrobił się miły. Pomyślałam "Hej, może być dobrym kolegą i kto wie, może kiedyś pójdziemy razem na imprezę". Tyle..., ale wciąż był perfekcyjny i nadal nie widziałam dlaczego Leo się z nim przyjaźni.
Wszystko zmieniło się, gdy przyszedł do mojego ogródka i powiedział, że czuje się źle, że wcale nie jest tak idealnie jak myślałam.
Zobaczyłam w nim coś więcej, niż perfekcje... zwykłe człowieczeństwo. I tu był moment, w którym poczułam coś do Charliego Lenehana.
Ja Kate Porter zakochałam się w jego nie idealności.
Oczywiście to nie nie była jeszcze miłość. Zakochiwałam się w nim powoli, z dnia na dzień coraz bardziej. I skończyło się tak, że zakochałam się w nim bez pamięci.
Kocham jego ciało, wygląd, charakter,dotyk, zalety, a co najważniejsze- jego wady. Wady, które ma każdy. Akceptuje je w każdym aspekcie życia.
I mimo tylu razy ile mnie zranił, nadal go kocham.
To jest jak uzależnienie...dobre uzależnienie.
Przy nim czuję się kochana i bezpieczna, jego dotyk mnie uspokaja, a pocałunki uszczęśliwiają.
To on uczynił moje życie wspaniałym. Kocham go tak bardzo, że nie potrafię ubrać tego w słowa.To piękne uczucie wiedząc, że ktoś mógłby zrobić dla ciebie wszystko.
Przyłapuje go na tym jak patrzy się na mnie, gdy zasypiam. Mówi mi, że wyglądam ślicznie, gdy siedzę w samym dresie i bez makijażu. Przytula mocniej, gdy jakiś chłopak się na mnie patrzy. Martwi się o mnie i troszczy. Akceptuje moje wady. Myślę o nim cały dzień, czekam aż zadzwoni, przyjdzie, przytuli i powie, że jestem tylko jego i, że mnie kocha. W jego ramionach czuję się najlepiej.
Kiedyś powiedziałam, że nigdy nie wybaczyłabym zdrady. Oszukiwałam samą siebie. Dla osoby, którą się kocha wybacza się wszystko. Widziałam, że żałuję. Tęskniłam za nim i... Potrzebuje go.
Jest miłością mojego życia. Najlepszym co mam.
Mój kochany Leondre...
Gdy weszłam pierwszego dnia do klasy, siedział sam, ze spuszczoną głową w ostatniej ławce. Był nie ufny, cichy i...dziwny. Bał się braku akceptacji, jak przez resztę rówieśników. Dopiero, gdy poznałam go z Rushem i jego znajomymi poczuł się pewniej. Nie wiem dlaczego, ale wtedy poznałam prawdziwego, pojebanego Leo. Poznałam jego historie, pełną cierpienia i walki.
Ludzie potrafią być okrutni...
Leondre był zawsze, gdy go potrzebowałam. Słuchał mnie uważnie, chociaż moja kobieca natura była pełna sprzeczności, nigdy mnie nie zostawił. Nawet, gdy rozstałam się z Charliem. Bałam się, że mnie znienawidzi, Charlie to jego przyjaciel. Byłam głupia, Leondre potrafił pomóc mi i jemu, chociaż było to trudne.
Zawsze go podziwiałam. Za wszystko. Za to, że jest idealnym człowiekiem.
Kiedyś uważałam, że ludzie idealni nie istnieją. Teraz gdyby mi ktoś tak powiedział, wyśmiałabym go i przedstawiła Leo.
Czasem traktowałam go jak młodszego brata; czułam potrzebę opiekowania się nim, pokazania, że jest wart więcej, niż wszyscy inni ludzie na tym świecie. Taka jest prawda, Leondre to wyjątkowy człowiek i mam nadzieję, że kiedyś to zrozumie.
Będzie mi go brakować, jego głupoty, przytulania, martwienia się o mnie, wspólnej nauki, grania na konsoli, wygłupiania się, leżenia całymi dniami na kanapie i nawet tego pieprzonego "Kiti", którego tak nienawidzę.
Zawsze przy nim będę.
Martwię się o moją mamę. Mieszka tylko ze mną. Jak ona sobie poradzi?
Mam nadzieję, że wyrwie jakiegoś przystojniaka, z którym będzie szczęśliwa. Zasługuje na to.
Nie mam do niej żalu, że tak rzadko była w domu, bo jest najwspanialszą matką na świecie. Troszczy się o mnie i nigdy niczego mi nie brakowało.
Największy żal do losu mam o to, że nie zobaczę jak dorasta Oliwka...
Gdy umierasz nie myślisz o tym, że jesteś za młody, że to niesprawiedliwe... Myślisz o tych, których kochasz.
Uważam, że dzięki nim moje życie było wspaniałe. Nie żałuję ani chwili.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Leo! -usłyszałem krzyk. Odwróciłem się i zobaczyłem mamę, Elizabeth i Karen idące w moją stronę. Podbiegłem do mamy i rzuciłem się w jej ramiona.
-Mamo, ona... -nie chciałem tego mówić, nie miałem odwagi.
-Leo co się stało? -spytała nerwowo pani Elizabeth. Płakałem w ramię mamy i nie dałem rady odpowiedzieć.
-Kate miała wypadek...
-O Boże. -matka mojej przyjaciółki podeszła do szyby, przez którą było widać sale operacyjną.
Nadal ją ratowali.
Spojrzałem na nią. Kobieta miała łzy w oczach. Patrzyła jak jej córka traci życie.
-Co się dzieje? - usłyszałem głos mojego przyjaciela. Spojrzałem w jego stronę. Stał niczego nieświadomy. Nikt nie odpowiedział. Nikt nie chciał być tym, który przekaże mu najgorszą wiadomość.
-Co się stało?! Gdzie jest Kate?! -krzyknął. Widziałem, że jego oczy robią się szklane. Domyślał się.
Blondyn powoli podszedł do Elizabeth i gdy spojrzał przez szybę, stanął bez ruchu. Obserwowaliśmy jego reakcje. Zaczął kręcić głową.
-Niee, błagam powiedzcie, że...-załamał mu się głos. -To nie może być prawda...-widząc jak po jego policzkach zaczęły spływać strugi łez, ponownie wybuchłem płaczem. Do Charliego podeszła mama. Chciała go przytulić, ale ją odepchnął. -Zostaw mnie. -powiedział cicho i oparł czoło o szybę. Płakał.
Usiadłem pod ścianą i skuliłem się.
Chciałem teraz usłyszeć mój budzik, obudzić się. Pragnąłem tego. Chciałem żeby to był sen, zły koszmar. Obudzić się.
Po chwili wyszli lekarze. Wstałem, Kate leżałam na łóżku szpitalnym... To nie był sen, to pieprzona rzeczywistość.
-Pani jest matką? -zapytał lekarz. Pani Elizabeth nadal patrzyła na córkę.-Bardzo mi przykro. Robiliśmy co w naszej mocy.
Ciągle wycierałem oczy, które zalewały się łzami. Do Elizabeth podeszła moja mama i ją przytuliła, kobieta wybuchła płaczem. Wszyscy patrzyliśmy na Kate, wszyscy płakaliśmy. Nie wytrzymałem, otworzyłem drzwi i wbiegłem do pomieszczenia. Zacząłem ją szarpać.
-Wstawaj! Słyszysz wstawiaj! Otwórz oczy!
Ktoś mnie osiągnął, to była moja mama.
-Leo zostaw. Ona...
-Nie.-przerwałem jej. -Nie mów tego! Nie ma prawa! Obiecała, że zawsze będzie przy mnie... Mamo to moja wina... Odepchnęła mnie, uratowała. To ja powinienem zginąć!
-Shh nie mów tak. -mama mnie przytuliła, a ja wybuchłem jeszcze większym płaczem.
Do sali wszedł Charlie, powoli podszedł do łóżka i położył się obok dziewczyny. Złapał jej głowę i przyciągnął do swojej klatki piersiowej, płakał i gładził jej brązowe włosy.
-Charlie, musimy iść... - weszła pani Karen.
-Ja nie chcę. Chcę z nią zostać. Jest mi potrzebna. -wyszeptał. Widziałem jego ból. Jej blade ciało, które przytulał.
-Nie możesz tu zostać...-kobieta starała się być delikatna.
-Nie! Wyjdźcie stąd! Zostawcie mnie! -krzyknął blondyn.
Rozumiałem go, obaj ją straciliśmy, ale ona była jego całym światem. Zostawiliśmy go. Pani Elizabeth nadal stała i wpatrywała się w głąb sali. Podszedłem do niej i ją przytuliłem. Płakaliśmy w swoje ramiona. Byłem bezradny. Nie mogłem nic zrobić. Po chwili odsunęła się.
-Musimy zabrać Charliego. -powiedziała wycierając oczy.
-Tak, tak, ale... -pani Karen spojrzała na blondyna płaczącego nad jej ciałem.
Mama mojej przyjaciółki weszła do sali, a my za nią.
-Charlie, musimy iść.
-Nie, nie. Ja nigdzie nie idę. Chcę z nią zostać. -szeptał jakby do dziewczyny.
-Charlie... Ona... Nie żyje. -pierwszy raz ktoś to powiedział. Jej matka była tą, która się odważyła. Pękłem.
-Charlie zostaw ją... -powiedziałem cicho szlochając. -Zostaw! Ona nie żyje! Nie żyje, rozumiesz?!-krzyczałem i pociągnąłem go za bluzę. Blondyn wstał.
-Zamknij się! Ona musi żyć! Jak ja mam.. Nienienienie. -usiadł pod ściągnął i skulił się.-Ja ją kocham...-wybuchł głośnym płaczem.
Pani Elizabeth wybiegła z sali, a za nią moja mama.
Karen spojrzała na mnie.
-Charlie musimy iść. -szepnąłem. Pociągnąłem go mocno za ramię, żeby wstał. Wytarłem policzek. Blondyn usiadł przy łóżku i złapał jej dłoń, przyciągnął ją do swoich usta. Płakał jak dzieciak, z resztą ja robiłem to samo.
Nie byłem na to przygotowany, nikt nie był. Nie pożegnaliśmy się.
Nadal miałem nadzieję, że się obudzę na kanapie obok zakatarzonej Kate. Powiem, że wygląda okropnie, ona wyzwie mnie od głupków, zaczniemy się bić, a na koniec przytulimy do siebie i obejrzymy bezsensowny serial. Ale to już się kurwa nie zdarzy nigdy więcej. Nigdy nie powiem do nikogo "Kiti", nigdy nikt nie pomoże mi z matematyką, nigdy nikogo nie przytulę i nie poczuje żelu arbuzowego. Nigdy nie zobaczę tych wielkich zielonych oczu... Nigdy nie poznam tak wspaniałej osoby. Zmieniła moje życie, uczyniła je lepszym, a teraz po prostu odeszła.
Nie mogliśmy nic zrobić. Moja mama przytulała Elizabeth, pieprzyła o tych wszystkich głupotach, że Kate zawsze będzie w naszych sercach, że będzie patrzeć na nas z góry...
Charlie trzymał Kate za rękę i płakał, a jego matka próbowała go przekonać, by poszli do domu. Ja siedziałem skulony pod ścianą.
Kolejna fala płaczu nadeszła, gdy do sali wszedł Rush. Widząc go płaczącego znów uświadomiłem sobie, że ona nie żyje przeze mnie.
Zrobił coś, czego nigdy bym się po nim się spodziewał: podszedł do Charliego i pociągnął go za bluzę, a potem przytulił. Obaj zalali się łzami, a po pomieszczeniu roznosił się szloch. Czarnowłosy patrzył przez ramię Lenehana na ciało swojej przyjaciółki.
Mimo, że płakał krzyczał i przytulał Kate, to właśnie Rushowi udało się wyciągnąć Charliego. Blondyn ostatni raz podszedł do swojej miłości i szepną do ucha "Kocham Cię", ostatni raz pocałował jej zimno usta.
Udało mi się wstać, chodź moje ciało drżało. Podszedłem do łóżka i pocałowałem jej czoło.
-Kocham cię Kiti.
Karen przytuliła mnie i zaprowadziła do samochodu. Moja mama i Elizabeth rozmawiały z lekarzem, moja mama rozmawiała z lekarzem. Elizabeth była załamana.
Karen zapytała czy na pewno chcemy, przenocować w domu pani Porter. Musieliśmy wspierać mamę naszej przyjaciółki. Przejść przez tą stratę razem. Wspierać się.
Charlie od razu poszedł do pokoju Kate, a ja z Rushem siedzieliśmy na kanapie. Nie powstrzymywałem się od żałosnego płaczu, Rush płakał w ciszy, objął mnie ramieniem.
-Wiesz czego chciałaby teraz Kate?-Spojrzał na mnie.- Żebyśmy byli szczęśliwi, żebyśmy nie płakali. Pojebana Kate...myślisz, że to takie łatwe?- wytarł policzek i spojrzał w górę.

49.

*KATE*
Obudził mnie dźwięk kropel deszczu uderzających o szybę. Niechętnie otworzyłam oczy, Charliego nie było obok. Założyłam jego bluzę, która leżała na krzesełku i zeszłam na dół. Z kuchni słychać było cichy śpiew. Oparłam się o framugę. Śpiewał naszą piosenkę i robił.... tosty.
Chłopak się odwrócił i szeroko uśmiechnął.
-Dzień dobry kochanie, robię ci...
-Tosty. -podeszłam do niego i delikatnie pocałowałam w usta.
-Co innego, jak nie tosty? Już miałem cię budzić, zjemy śniadanie i wyjeżdżamy.
-Jest po 7...
-Tak, studio mamy na 10 i tak się spóźnię. -posmutniał. -Na prawdę przepraszam...
-Charlie spokojnie, mam chłopaka gwiazdę i muszę się z tym pogodzić. -podeszłam i przytuliłam się do niego.
-Eh, idź się ubierz, a ja dokończę... to. -pokazał palcem na jednego z przypalonych tostów. Zaśmiałam się i poszłam na górę po rzeczy. W łazience wzięłam, prysznic i umyłam zęby. Nie mam czasu myć włosów więc zaczesałam je w wysokiego kucyka. Ubrałam się i znowu poszłam na górę. 

Charlie jeszcze śpiewał w kuchni więc spakowałam nasze walizki.
-O dziękuję. -usłyszałam jego głos i odwróciłam się w stronę drzwi.
-Wiesz Lenehan, masz plany ze mną zamieszkać, chyba będę musiała się porządnie zastanowić. Twoje ciuchy walają się dosłownie wszędzie. -powiedziałam poważnie i ruszyłam w stronę schodów, chłopak mnie zatrzymał i pocałował namiętnie.
-Nigdy ci to nie przeszkadzało.
-Chyba zaczęło. -zeszłam na dół i pozbierałam wszystkie nasze...w większości Charliego rzeczy. Wróciłam i schowałam je do walizek. Blondyn siedział na łóżku, po chwili wstał i złapał mnie za rękę .
-Chodź, zjemy śniadanie.
Zeszliśmy na dół i wzięliśmy jedzenie. Na werandzie domu, był nieduży stolik więc przy nim zjedliśmy śniadanie.
-Pięknie tu. -powiedziałam chyba setny raz od kąt tu jesteśmy.
-Może wrócimy tu na wakacje?
-Jestem za! -krzyknęłam zadowolona. -Zobacz jesteśmy tu trzeci dzień i żyjemy. -zaśmiałam się.
-Z takim mężczyzną jak ja nie masz czego się bać! - zaśmieliśmy się.
-Dobra chodź, twój menadżer musi mnie nienawidzić. -stwierdziłam.
-Ciebie lubi, nie lubi tego, że jesteśmy razem.
-Tak, to dużo zmienia.
Wzięliśmy wszystkie nasze rzeczy i zabraliśmy do samochodu. Padał deszcz więc pogoda do kitu. W sumie i tak będę pewnie cały dzień spała.
-Eh. Charlie mam prośbę. -oznajmiłam gdy samochód ruszył.
-Dla ciebie wszystko. -uśmiechnął się i położył dłoń na moim udzie.

-Kup mi na święta taki obraz jaki był w tym domku. -powiedziałam poważnie, oczywiście w formie żartu. Boję się tych obrazów.
-Po pierwsze twoja mama chyba by mnie zabiła, a po drugie to nie ja kupuje prezenty tylko Mikołaj je robi.
-Hahaha głupek.
-I tak mnie kochasz.
-Kocham, tylko proszę jedź wolniej.
-Jadę wolno, a po za tym jestem ostrożny.
-Ty jesteś, ale ktoś inny może nie być. Jak zwolnisz to zdążysz zahamować.
-Nie wróż. -powiedział chłopak i włączył radio. Całą drogę śpiewaliśmy, tym razem podróż minęła szybciej.
Charlie odwiózł mnie do domu, wniósł moje walizki i pojechał do studia.
Szkoda, że to tak krótko trwało, ale mimo wszystko to najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam.
Mama zrobiła mi coś do jedzenia i kazała wszystko opowiedzieć. Nie było tego dużo: "włamanie", zgubienie drogi w lesie, a reszta to były rozmowy i przytulanie. Brzmi nudno, ale z Charliem nawet cisza nie jest nudna.
Zadzwoniłam do Rusha, który oczywiście wpadł z wizytą. Rush to człowiek impreza jak mu opowiedziałam o naszym wyjeździe zapytał : "A gdzie alkohol, seks i świńskie rzeczy? "
Głupek.
Trzy dni Bars and Melody byli w studiu, a ja grzecznie chodziłam do szkoły. Po lekcjach spędziłam czas z Rushem, Maxem i Chrisem, raz spotkałam się z Alex. Oczywiście byłyśmy na zakupach.
Mama planuje już święta. Mówi, że wszyscy chcą poznać mojego chłopaka. Będzie śmiesznie, bo nie wszyscy potrafią mówić po angielsku.
Nocować będziemy u Camerona, zabawne... Cameron nienawidzi Charliego. Zawsze kibicował mi i Leo, chociaż jesteśmy tylko przyjaciółmi, nadal ma biedny nadzieję.
******
Usłyszałam mój przeklęty budzik. Ledwo podniosłam się z łóżka, do 2 siedziałam pisząc pracę na konkurs.
Ogarnęłam się i ubrałam.

Na dole czekała mama ze śniadaniem. Złota kobieta. Zjadłam, wypiłam kawę i poszłam na autobus. Na ławce siedziała postać ubrana na czarno z różowymi słuchawkami w uszach i kapturem na głowie.
-O dzień dobry !-powiedziałam dość głośno. Żadnej reakcji. Podeszłam bliżej i pociągnęłam za słuchawki. Chłopak podniósł głowę. -Dzień... Woow wyglądasz okropnie.-stwierdziłam. Brunet miał podkrążone oczy, czerwony nos i lekko rozchylone usta, a włosy były w artystycznym nieładzie.
-Dzięki Kiti. -wstał i mnie przytulił. Po chwili chciałam się odsunąć, ale on schował twarz w moje ramię i przytulił mocniej.
-Leondre dobrze się czujesz?
-Nie. -odsunął się. -Chyba umieram. -zaśmiałam się i ogarnęłam jego włosy z czoła.
-Po co idziesz do szkoły? Chory to do domu. -chłopak pociągnął nosem. -Albo do krematorium.
-Zaśmiałbym się, ale jakoś nie mam siły. Mamy sprawdzian z matematyki. -powiedział zachrypniętym głosem.
Podjechał autobus do którego wsiedliśmy. Leondre wyglądał jak zombie i to dosłownie.
Nie był zdolny do myślenia, więc pomogłam mu na sprawdzianie. Ciągle kichał, kaszlał i smarkał.
Po szkole wróciłam do domu i zadzwoniłam do Alexa. Rozmawialiśmy ponad godzinę i przed 18 drzwi do pokoju odtworzyły się a w nich staną mój chłopak.
-Alex muszę kończyć, Charlie przyszedł...
-Okej. Zadzwonię jutro. Cześć Mała. -rozłączył się.
-Cześć Mała. -przedrzeźnił go blondyn. Podszedł i pocałował mnie. -Dlatego nie można się do ciebie dodzwonić. -usiadł obok mnie.
-Ta... Długo rozmawialiśmy. Coś się stało?
-Nie widziałem cię od trzech dni. To się stało.
-Słodki jesteś, ale pewnie mam dużo nauki. -zrobiłam smutną minę.
-Eh, byłem w szkole, później na lekcjach śpiewu... Miałem nadzieję, że przyjdę zmęczony i obejrzymy jakiś film.
-Przepraszam, może weekend spędzimy razem?-zaczesałam dłonią jego włosy.
-W sobotę jedziesz ze mną do dziadków. Dawno cię nie widzieli.... Kochają cię bardziej niż mnie....- zrobił smutną minę.-A w niedziele mamy koncert.
-Szkoda.-przytuliłam się do niego i opadliśmy na łóżko.
-Jutro jest impreza, idziesz ze mną?
-Wow, czy ty właśnie chcesz iść na imprezę? -spojrzałam na niego.
Zawsze to ja byłam tą, która starała się wyciągnąć go na imprezę. Role się odwróciły
-Nie tylko ty lubisz się bawić... Będą moi znajomi.
-No pewnie, że idę. To ja odrobię lekcję, a ty nie wiem... Możesz pomęczyć trochę moją mamę.
-Chętnie, ale wyszła na zakupy. Dobra ucz się, a ja pójdę zrobić coś do jedzenia. Jak moja kariera nie wypali, będziesz nas utrzymywać z pensji prawnika.-uśmiechnął się a ja wybuchłam śmiechem. Charlie wstał i poszedł na dół.
Okazało się, że mam do zrobienia tylko kilka zadań z matematyki. I tak tego nie sprawdzi. Rzuciłam gdzieś zeszyt i zbiegłam na dół.
-Ej Charlie nie mam pracy domowej! -wybiegłam do kuchni i rzuciłam się na jego szyję. Owinęłam nogi wokół niego.
-Mmm to mamy czas dla siebie. -powiedział i załączył nasze usta. Całowaliśmy się dopóki nie zabrakło nam powietrza.
-To co oglądamy jakiś film? -zapytałam, opierając swoje czoło o jego.
-Mam dużo lepszy pomysł. -ponownie złączył nasze usta. Tym razem był zachłanniejszy i zaczął iść w stronę kanapy. Położył mnie na niej, zawisł nade mną i na chwilę oderwał się od moich ust, by zdjąć moją bluzkę. Zaczął rozpinać swoje spodnie i kolejne części garderoby lądowały na ziemi. Blondyn sięgał do zapięcia mojego stanika,gdy...usłyszeliśmy otwieranie drzwi i śmiechy. Odskoczyliśmy od siebie i próbowaliśmy jak najszybciej zarzucić coś na siebie. W sumie to na mnie, bo Charlie miał na sobie spodnie, a ja byłam w samej bieliźnie. Chciał pomóc mi założyć swoją bluzę, a z korytarza wyszli Rush i Max. Chłopak próbował mnie jakoś zasłonić, a oni stanęli jak wryci i zakryli dłońmi oczy. Śmiesznie to wyglądało. Z pomocą Charliego założyłam szybko bluzę i dresy, które leżały na ziemi. Lenehan zapiął spodnie i założył koszulkę. Usiedliśmy na kanapie, resztę ciuchów rzuciłam na fotel.
-Czy ja nie mam dzwonka?! -krzyknęłam udając zdenerwowaną, ale tak na prawdę ledwo powstrzymywałam się od śmiechu. Chłopcy jednocześnie odsłonili oczy i zaczęli się śmiać. Oboje rzucili się na kanapę.
-Skąd mieliśmy wiedzieć, że tu takie rzeczy się dzieją? -zaśmiał się Max.
-Ciesz się, że nie przyszliśmy 10 minut później. -dodał Rush.
-Mamy piwo i Fifę. -oznajmił Max i rzucił wszystko na mały stolik.
Włączyli konsolę, którą kiedyś przyniósł do mnie Rush.
-Pójdę po jakieś chipsy. -wstałam i skierowałam się do kuchni.
-Pomogę ci.
Wstawiłam popcorn do mikrofali. Wyjęłam paczkę chipsów i wsypałam je do miski.
Poczułam duże dłonie blondyna na moich biodrach.
-Nienawidzę Rusha. -szepnął mi do ucha i przegryzł jego płatek. Zachichotałam i odsunęłam się od niego.
Charlie wziął kanapki, które wcześniej przygotował, butelkę coli i poszedł do chłopaków. Ja wyjęłam popcorn, chipsy i również do nich dołączyłam. Usiadłam na kolanach Lenehana. Oni grali na konsoli, a ja wysyłałam sobie z Leo snapy.
Rush mówi, że nie lubi Charliego, ale rozmawia z nim i żartuje jak z kumplem. A mówią, że to kobiety są dziwne...
Moja mama wróciła około 21 i od razu zabrała się do pracy. Męczyli mnie do 23, a potem wszyscy rozeszli się do domów. Czułam się okropnie, byłam zmęczona i bolała mnie głowa. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się spać.
*******
-Kate wstawaj!
-Spadaj.-odwróciłam się na drugi bok.
-Ja ci zaraz dam spadaj. -usłyszałam głos mamy i oberwałam poduszką. -Wstawaj do szkoły!
-Przepraszam... Nie wiedziałam, że to ty. -chciałam otworzyć oczy, ale powieki były tak ciężkie, że sobie odpuściłam.
-A kto mógłby cię budzić? -bardziej stwierdziła niż zapytała. Widzę, że ktoś wstał lewą nogą pomyślałam. -Nie ważne... Wstawaj, bo się spóźnisz. -rozkazała i wyszła z pokoju.
Powoli usiadłam na łóżku i od razu położyłam. Cholernie bolała mnie głowa, z nosa dosłownie mi ciekło, a każda część ciała zdawała się ważyć 100kg. Wzięłam głęboki oddech i wyczołgałam się z łóżka.
Najpierw śniadanie i coś przeciwbólowego.
-O matko. -skomentowała moja mama, gdy zeszłam na dół.
-Ty też ładnie dziś wyglądasz. -powiedziałam ironicznie i usiadłam na krzesełku barowym.
-Proszę. -postawiła przede mną herbatę. Upiłam łyka, położyłam ręce na blacie, a na nich głowę.
-Zostajesz dziś w domu. Znowu jesteś chora. -oznajmiła.
Przez chwilę zastanawiałam się, o co jej chodziło z tym "znowu", ale przypomniałam sobie, że jak Alex zostawił ślady na mojej szyi powiedziałam mamie, że jestem chora i chodziłam do szkoły. -------Kładź się. -dwa razy nie trzeba było powtarzać, tak szybko jak się dało położyłam się na kanapie i przykryłam moim ciepłym, różowym kocem. -Nie wychodziłaś z domu, gdzie się tak załatwiłaś?
-Leondre przyszedł wczoraj do szkoły chory....
Mama przyniosła mi moją herbatę i nafaszerowała lekami.
Poszłam na górę i umyłam zęby. Miałam nie patrzeć w lustrze ,ale wyszło jak zawsze... Wyglądałam strasznie. Wzięłam telefon i zrobiłam zdjęcie na snapie z podpisem: "Dzięki Devries za zarazki" i wysłałam do niego. Niech ma mnie na sumieniu.
Wzięłam kilka poduszek i zeszłam na dół, położyłam się i owinęłam kocem.
Zadzwoniłam do Alexa i napisałam do Charliego, że nici z dzisiejszej imprezy. Tak czas minął do 11.
O 11 usłyszałam trzask drzwi frontowych. Zdziwiłam się trochę, bo mama jest w domu. Do mojego domu wbił Devries, nawet się nie rozebrał, ani nie przywitał, rzucił się na moją kanapę.
Mama wyszła ze swojego gabinetu i marszcząc brwi spojrzał na naszego gościa.
-Żyjesz Devries? -zapytała, a ja się zaśmiałam.
-Ledwo, Elizabeth ledwo...
-Co ty tu robisz? - lekko kopnęłam go w ramię.
-Mama mnie przywiozła. -oznajmił z twarzą w poduszce.
-Victoria przywiozła mi chore dziecko? - zapytała moja mama. Boże co za kobieta. Z brunetem wybuchliśmy śmiechem.
-Poprosiłem ją o to i tak przyjdzie wieczorem...
-Dobra rozbieraj się. Zrobię ci herbatę. Chcesz coś do jedzenia?
-Jakbyś mogła zrobić mi jakieś kanapki.
-Okej. -poszła do kuchni.
-Elizabeth jesteś złotą kobietą.
-Nie przypominam sobie żebyśmy byli na ty. -opowiedziała moja mama. Zaśmieliśmy się.
Brunet zdjął kurtkę i buty, rzucił to na ziemię.
-Zamknij oczy. -rozkazał a ja zmarszczyłam brwi. Leo zaczął się rozbierać, został w samych dresach. Zasłoniłam dłonią oczy.
-Debil.- skomentowałam. On się zaśmiał i usiadł pod moim kocykiem. Mama przyniosła mu kanapki i herbatę, po czym zabrała jego buty i kurtkę. Chwilę porozmawialiśmy, Leondre zjadł i położyliśmy się spać.
Było mało miejsca, a Leo ciągle się na mnie nawalał, więc ciężko mi było zasnąć, a gdy już mi się udało, zadzwonił mój telefon. Ledwo się podniosłam i położyłam nogi na brunecie.
-Halo? -zapytałam trochę zachrypniętym głosem.
-Obudziłem cię? -to był Charlie.
-Tak.
-Przepraszam. Jak się czujesz?
-Nie najlepiej. Impreza dzisiaj odpada....
-Eh no dobrze. Pójdę sam...zdrowiej. Muszę kończyć. Na razie. -rozłączył się.
Miło. Mój kochany chłopak się tak o mnie martwi...
Spojrzałam na Leo. Spał tak uroczo. Miał lekko rozchylone usta i cicho pochrapywał.
Trzeba go obudzić.
Usiadłam na jego brzuchu. Nic, spał jak zabity. Włączałam snapchat i zaczęłam nagrywać. Nachyliłam się nad nim i położyłam włosy na jego twarzy. Brunet zacisnął powieki i nosek, a potem sztucznie kichnął, gdy poczułam jego ślinę na swoim policzku, chciałam się jak najszybciej odsunąć i spadłam na ziemię, rzucają telefon gdzieś na bok. Biodrem uderzyłam o kant stolika. Bolało cholernie, ale ta sytuacja wydała się być tak zabawna, że zwijałam się bardziej ze śmiechu niż z bólu. Po chwili śmiechu, spadł na mnie Devries.
-Leondre. Zabieraj swoją tłustą dupe!
-Trzeba było mnie nie budzić. -oznajmił.
Taczaliśmy się po podłodze dosłownie chwilę, zazwyczaj trwało to jakieś pół godziny, ale przez chorobę szybko się zmęczyliśmy.
Rzuciliśmy się na kanapę, mama przyniosła nam jakieś leki. Leo jak małe dziecko kłócił się, krzyczał i chował twarz w poduszkę żeby nie pić witaminek. Moja mama zmusiła go do wypicia tego mówiąc, że zachowuje się jak ciota i że więcej go nie wpuści do domu. Tak, moja mama użyła słowa ciota. Dzisiaj ma naprawdę zły dzień.
Ale hej! Leo wypił ten magiczny napój jednym duszkiem. Działa? Działa.
-Kiti? -zapytał Leondre, gdy leżałam na jego brzuchu i oglądaliśmy jakieś seriale. Bawił się moimi włosami.
-Mhmm? -mruknęłam wpatrując się w telewizor.
-Czy... Ty i Charlie jesteście szczęśliwi? Wybaczyłaś mu tak... na prawdę?- mówił pół szeptem. Nie jestem pewna, czy po to, żeby moja mama przypadkiem tego nie usłyszała, czy dlatego, że bał się mojej reakcji.
Nigdy nie rozmawialiśmy o takich rzeczach. Tylko wtedy, gdy zerwałam z Charliem.
Spojrzałam na niego. Wyglądał trochę na speszonego. Podniosłam się trochę, położyłam obok niego i podniosłam jego rękę by mnie przytulił. Położyłam głowę na jego ramieniu a on swoją nogę zarzucił na mnie.
-Coś się stało? -zapytałam cicho.
-Nie, tak pytam. Nie ważne... -zbył mnie.
-Leondre ważne. Jasne, że jesteśmy szczęśliwi...
Leo oparł policzek na mojej głowie i oboje pogrążyliśmy się w swoich myślach.
-Znajdziesz osobę, która będzie dla ciebie idealna. Będziesz ją kochał, tęsknił i dawał szczęście.
-Kate byłabyś dla mnie idealna.-zaśmiał się i pocałował w głowę. -Jak nie wyjdzie ci z Charliem to cię zaklepuje.
-Boże... Devries, głupek z ciebie. -uderzyłam go delikatnie w brzuch.
-Dzięki. Na prawdę dzięki. Za wszystko... Charlie jest szczęściarzem. - dodał. Uśmiechnęłam się na jego słowa.
-Twoja dziewczyna dopiero będzie szczęściarą....
Leżeliśmy tak chwilę, aż usłyszeliśmy trzask drzwi. Spojrzeliśmy w tamtą stronę a z korytarza wyszedł Charlie. Blondyn zatrzymał się i spojrzał na nas. F
-Cześć gruźliki. -powiedział i podszedł. Zdjął płaszcz, buty i rzucił to koło fotela.
-Też się stęskniłam. -powiedziałam obojętnie i razem z Leo usiedliśmy.
Charlie usiadł obok mnie i chciał pocałować, ale przechyliłam się w stronę bruneta.
-E-e jestem chora, zarazisz się...
-Chyba żartujesz? Mam wytrzymać jakiś tydzień? -uniósł brwi i zbliżył twarz do mojej szyi. Delikatnie musnął moją skórę.
-Nie wiem, ale ja nie wytrzymam ani sekundy dłużej. Gdzie masz laptopa? - spojrzał na nas z obrzydzeniem Leo.
-Na górze.
-Eh nie wejdę na górę. Pożyczę komputer od twojej mamy. - Leondre wstał z kanapy i skierował się w stronę gabinetu mojej mamy.
-O nie.-powiedziałam cicho. Charlie spojrzał na mnie pytająco. -Nie pytaj. Ma dziś zły dzień. -jak na zawołanie usłyszeliśmy krzyk mojej mamy.
-Wyjdź Devries! Muszę skończyć ten projekt! Chory to do łóżka!
-Proszę tylko na chwilę! Sprawdzę kilka stron i za pół godzinny ci oddam! Ciociu... -brunet ostatnie słowo powiedział tak milutko, aż się zdziwiłam.
-Jakie pół godziny?! Ja muszę napisać maila!
-Ha! Wcześniej mówiłaś, że musisz dokończyć projekt! Kłamiesz! Pewnie siedzisz na jakichś portalach randkowych! -krzyknął rozbawiony brunet. Spojrzeliśmy na siebie z Charliem i wybuchliśmy śmiechem.
Chwilę było cicho. No moja mama, owszem jest wyluzowana jeśli o to chodzi, ale ja np. nie powiedział bym tak do pani Victorii.
 Panie i panowie Leondre Devries.
-Pół godziny. -oznajmiła moja mama. Z Charliem siedzieliśmy na kanapie i zwijaliśmy się ze śmiechu.
Leo chyba za długo był cicho, bo zaczął śpiewać na cały regulator.
Boże jak on lubi denerwować moją mamę.
Po chwili z gabinetu wyszła kobieta i zamknęła za sobą drzwi.
-Kate, od dziś zamykamy drzwi na wszystkie zamki.
-Wejdę oknem! -usłyszeliśmy stłumiony krzyk bruneta.
-To zmienimy adres!!
Z Charliem nie mogliśmy się przestać śmiać.
-Dzień dobry Elizabeth. -powiedział blondyn między napadami śmiechu. Mama usiadła obok nas.
-Kiedyś narzekałam na ciszę. Teraz modlę się o święty spokój.-powiedziała patrząc przed siebie. Wstała wzięła buty i płaszcz Charliego i zaniosła na korytarz.
-Przepraszam, właśnie miałem to odnieść. - chłopak usiadł prosto i odchrząknął.
Spojrzałyśmy na siebie z mamą i wybuchłyśmy śmiechem.
-Tak samo jak Leondre. Nie ważne... co tam u ciebie? -mama znowu usiadła obok nas.
Bolała mnie głowa więc usiadłam przodem do Charliego i położyłam policzek na oparciu.
-Dobrze. Mam trochę problemów z matmą, ale jakoś daje radę.
-Jak coś zapraszam do mnie na korepetycje, zawsze byłam dobra z matematyki, więc mogę ci wytłumaczyć.
-Dziękuję, może jakoś w tygodniu, bo weekend mam cały zawalony.
-Okej, tylko jak coś w czwartek wyjeżdżam na kilka dni. A co ty taki elegancki?
Spojrzałam na niego. Miał na sobie koszulę. Zazwyczaj jak do mnie przychodzi to jest w dresach, bo leżymy na kanapie i nie ma sensu się stroić.
-Mieliśmy iść na imprezę. -spojrzał na mnie. -Ale zostajemy.
-Nie no, ty idź. Dawno nie wchodziłeś ze znajomymi.
Charlie pogładził dłonią mój policzek.
-Na pewno nie chcesz żebym został?
-Nieee, jest Leondre więc nie będzie nudno.
-Nie wątpię.... -wtrąciła się mama. -Idę zrobić obiad. Charlie chcesz coś do picia?
-Nie, dziękuję.-uśmiechnął się. Kobieta wstała i poszła do kuchni.
Lenehan odwrócił się do mnie i chciał mnie pocałować.
-Zarazisz się.
-Warto. Z resztą ja jestem odporny na takie rzeczy. -stwierdzi i wbił się w moje usta. Całował mnie namiętnie i przyciągnął na swoje kolana. Oderwałam się na chwilę i spojrzałam na mamę, stała tyłem i nawet nie zwracała na nas uwagi. Ponownie wróciliśmy do pocałunku. Jakoś od razu poczułam się lepiej.
Jego ręce znalazły się na moich pośladkach. Pocałunek był krótki, jestem chora więc... No.
-To co idziemy na górę? -szepnął do mojego ucha.
-Hahah zwariowałeś?
-Przecież żartuje.
Zeszłam z jego kolan i usiadłam obok. Przez mój stan zdrowia, siedzenie jest dla mnie w pewien sposób męczące, więc położyłam głowę na kolanach blondyna. Jak zawsze zaczął bawić się i gładzić moje włosy.

-Jedziesz jutro ze mną do dziadków?
-O matko. Zapomniałam. Eh. Jutro na pewno będę się czuła lepiej i pojadę.
-To chyba zły pomysł. Lepiej żebyś została w domu. Musisz wyzdrowieć. Niedługo lecimy do polski.
-Fakt. Przepraszam, pojadę następnym razem.
-To wina Leo, pcha się wszędzie ze swoimi zarazkami. -zaśmiałam się.
Jakiś czas później mama zrobiła obiad. Ja nie miałam apetytu więc zjadłam tyle ile udało się we mnie wcisnąć Charliemu. Za to dla Leo apetyt dopisywał.
Mama szybko zjadła i pobiegła po swojego laptopa.
-Ciociuu! Wyloguj mnie z tweetera i nie czytaj moich wiadomości! -w odpowiedzi kobieta trzasnęła drzwiami. Wszyscy wybuchliśmy śmiechem. -Twoja mama ma chyba kryzys wieku średniego.
-Dla mnie była miła. -stwierdził Charlie.
-To chyba mnie nie lubi. - powiedział brunet po czym pociągnął nosem.
Skończyliśmy posiłek i usiedliśmy na kanapę.
Dziwna sprawa, jak Leo przyszedł był ledwo żywy, a teraz gęba mu się nie zamykała.
Charlie oczywiście chciał pobyć chwilę ze mną. Więc zrobił to co robi zawsze, gdy chcę grzecznie wygonić Leo. Zbliżył się do mnie i zaczął namiętnie całować.
-Fu. -powiedział krótko brunet, wziął mój różowy kocyk i poszedł na górę.
Co my mogliśmy robić?Przytulaliśmy, całowaliśmy i rozmawialiśmy o świętach, Nie mogę się doczekać. Tak dawno nie widziałam mojej rodziny.
Jakoś po 18 przyszły Pani Karen i Victoria. Usiedliśmy przy stole i rozmawialiśmy. Fajnie, że nasze mamy się przyjaźnią.
-Dobra ja już muszę lecieć. -blondyn poszedł założyć buty i płaszcz. Podszedł do mnie i pocałował.-Kocham cię.
-Ja ciebie też.- uśmiechnęłam się, a on wyszedł.